W ostatnich dniach doświadczamy prawie afrykańskich upałów. Nic dziwnego, że większość z nas najchętniej spędzałaby czas nad morzem. I o naszym morzu jest ostatnio bardzo głośno. A właściwie o polskich plażach, na których panuje „parawaning”.
Ja również udałam się na spacer, aby pooddychać morską bryzą. Rzeczywiście, zobaczyłam las parawanów, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. Odnoszę wrażenie, że media specjalnie parawanami odwracają naszą uwagę od innych, ważniejszych spraw.
<img class="
fot. Małgorzata Kucharska
Parawany istniały na naszych plażach od zawsze. Pozwalały na wydzielenie sobie swojego skrawka przestrzeni. Dzięki nim można było się ustrzec przed piaskowym deszczem, które potrafią zafundować przebiegające nad naszymi głowami dzieci. Dawały odrobinę prywatności, bo przecież nie każdy miłośnik kąpieli słonecznych lubi wystawiać swoje ciało na widok ogólny. Jak również nie każdy ma ochotę oglądać niezbyt apetyczne ciała osób leżących nieopodal. Nieprawdą jest, że parawanami wydzielamy sobie bezprawnie jakąś przestrzeń. Przecież samo rozłożenie ręczników czy koca, już tą samą przestrzeń czyni „naszą”.
Mnie w najbliższej nadmorskiej miejscowości, jaką jest Mielno, bardziej razi ogrom ludzi, którzy od rana do rana chodzą pod wpływem alkoholu, czy narkotyków. To jest problem, który powinien być nagłośniony, i z którym powinno się walczyć. Większość mieszkańców Koszalina, czy okolic unika latem Mielna, jak ognia. Spacerowanie po tej miejscowości, zwłaszcza wieczorem, jest po prostu niebezpieczne. Spotkać się tu można z agresją i przemocą. Ale o tym się nie mówi. Mielno, nazywane polską Ibizą głównie przyciąga pragnącą się zabawić młodzież. Rodziny z dziećmi raczej tu nie przyjeżdżają. Boją się aktów agresji, czy chociażby kradzieży, które są tu na porządku dziennym.
To jest realny problem polskiego wybrzeża. Parawany zostawiłabym w spokoju.